Moja i twoja motywacja

Motywacja. Woo hooo! Idealny temat po miesiącu ciszy na blogu 😉 …a przy okazji druga część cyklu, w którym opisuję najważniejsze aspekty mojej pracy nad sobą i dążenia do „życia w równowadze”.

W poprzednim wpisie poczyniłem swego rodzaju wstęp o tym, czym jest „praca nad sobą” w moim rozumieniu. Wymieniłem pięć życiowych ról, z którymi przychodzi mi się obecnie mierzyć, a także napisałem co jest dla mnie ważne. O samoakceptacji i świadomości, od których już prosta droga do ustalenia, czego na prawdę chcę od życia i w co warto zaangażować swoje siły.

A kiedy już ustaliłem czego chcę i do czego dążę, przyszedł czas aby zastanowić się nad tym, jak to zrobić, żeby nie skończyło się na pięknych pomysłach i nigdy niezrealizowanych marzeniach. Co zrobić, żebym codziennie kładąc się spać był na 100% pewien, że zrobiłem krok do przodu, a jeżeli nawet zrobiłem dwa kroki do tyłu, to po to aby efektem tego były trzy szybkie kroki do przodu.

W tym miejscu na mojej życiowej mapie drogowej pojawia się motywacja. Ale nie taka „z Facebooka” związana z przebiegnięciem 10 km w pół godziny, czy o niejedzeniu mięsa przez cały miesiąc. Prawdziwa i solidna motywacja, daleka od słomianego zapału, wprowadzająca mnie w świetny stan umysłu – przyjemny, spokojny, pełen akceptacji tego co się dzieje, i jakie są lub będą efekty podejmowanych (lub nie) działań. Stan tak przyjemny i pozytywny, że jego synonimem powinno być słowo „używka” 😉

Definicja?

Nie znalazłem żadnej oficjalnej, jedynej słusznej definicji, ale trafiłem na dwie wyjaśniające całkiem zgrabnie czym jest motywacja. Naukowo:

motywacja to wszystkie mechanizmy odpowiedzialne za podjęcie, ukierunkowanie, podtrzymanie i zakończenie działań

Łopatologicznie i po chłopsku:

Stan gotowości do podjęcia działań, które z pewnych względów są dla Ciebie istotne. Jest siłą, która napędza Cię do osiągania celów i pokonywania trudności.

Moja motywacja

Jak do wielu innych spraw w życiu, tak i do okiełznania motywacji staram się podchodzić jak najprościej, bez zbędnych filozofii i doktoryzowania się. Dlatego moja motywacja dotyczy zwykłych, drobnych, codziennych spraw, ale rozpatrywanych w szerszym i długofalowym kontekście.

W czasach studenckich na wszystko miałem więcej czasu. Nawet kilka zarwanych nocek z rzędu nie rodziło żadnych odczuwalnych konsekwencji. Byłem superbohaterem zdolnym rozciągać dobę w nieskończoność. Teraz mam rodzinę, prowadzę firmę, popularnego bloga i angażuję się w kilka dodatkowych inicjatyw. Doba jak na złość nie chce się już rozciągać. Do normalnego funkcjonowania potrzebuję 6-7 godzin spokojnego snu. I co ważne, nadal lubię normalne życie. Bardzo. Lubię sport, muzykę, fantastykę, gry, filmy, piwo, whisky, lenistwo, spacery…

Dziś wieczorem

Dziś wieczorem w telewizji świetny mecz, a w lodówce mam bardzo dobre piwo. Kuuurde, przez tyle lat nie wahałbym się ani chwili i, nie zastanawiając się szczególnie, cisnął w kąt wszystkie inne, nawet bardzo ważne sprawy. Żyłem chwilą, nie zastanawiałem się co jest na prawdę ważne i byłem biernym odbiorcą rzeczywistości.

I żeby nie było, że jestem zrzędą – niczego nie żałuję i gdybym mógł cofnąć czas, to bym tego nie zmienił. Wtedy miałem lat 20+, teraz jestem trzydziestolatkiem na zupełnie innym etapie życia. Myślę o wszystkim w kontekście kilku kroków do przodu. Nie o „dziś wieczorem”, nie o dniu jutrzejszym, nie o najbliższym weekendzie, ale o tym czy dana mała decyzja ma wpływ na odległe w czasie, ale bardzo ważne cele. I co dzień przekonuję się o tym, w jak ogromnym stopniu poziom motywacji do zrobienia czegoś (lub nie) zależy od mojego własnego myślenia, a nie tego co świat podaje mi na tacy, lub od tego do czego ktoś mnie przymusza (znaczy motywuje z zewnątrz ;-)).

Żeby nie stać się zrzędliwym, starym pierdzielem, narzekającym na wszystko i wszystkich, nie widzącym przyczyn w samym sobie… jedyne czego od samego siebie wymagam to szczerych odpowiedzi na codzienne pytania:

  • Czy jeżeli na czas zabawy z córką wyłączę telefon, to faktycznie może mnie ominąć coś bardzo ważnego?
  • Czy coś zyskam, jeżeli obejrzę dziś ten film i zarwę nockę?
  • Czy jeżeli będę pracował do późna, to jutro będę produktywny przez cały dzień?
  • Czy ten mecz to będzie najlepsze widowisko w historii piłki nożnej i już nigdy nie zobaczę nic podobnego?
  • Czy jeżeli zrezygnuję z dzisiejszego biegania to lepiej odpocznę przed komputerem?
  • …itd itp.

W tej chwili wizja oglądania hitowego meczu ligi mistrzów w wygodnym fotelu z zimnym browarkiem u boku nadal jest bardzo atrakcyjna, ale nie sprawa mi żadnej trudności odpuszczenie tego i zajęcie się innymi rzeczami. Ba, myśl o tym, że to będzie super mecz i fajnie byłoby go zobaczyć, skutecznie i na pełnym luzie kontruję w swojej głowie myślą o tym, co musiałbym właśnie cisnąć w kąt, i że po prostu nie warto. Uśmiecham się i robię swoje. Luz. I nie zrozum mnie źle – nie mam zamiaru robić z siebie cierpiętnika. Jestem po prostu na takim etapie życia, że nie mam czasu na wiele rzeczy, ale wiem na pewno, że ode mnie samego zależy czy i kiedy to się zmieni. I odpowiednia motywacja jest mi w tym momencie szalenie pomocna.

Motywacja do …

Każdy stara się do czego motywować. Ciekawym przypadkiem jest moja motywacja do blogowania. Jej poziom jest od kilku lat niezmiennie wysoki, ale (strzelam w ciemno) zostawiłem za sobą jakieś kilka tysięcy genialnych tematów na wpisy, które już nigdy nie powstaną. I jest dobrze.

Blogowanie to moja pasja i praca. Jak wszystko ma jednak swoje miejsce na zmieniającej się liście priorytetów. Wynika z tego m.in. to, że od miesiąca nie pojawił się na tym blogu żaden nowy wpis. I nie mam z tego powodu najmniejszych wyrzutów sumienia, nawet pomimo tego, że miałem już prawie gotowy tekst do akcji Shareweek organizowanej przez Andrzeja Tucholskiego 🙂

Ostatnie tygodnie były jednymi z najbardziej intensywnych od bardzo dawna jeżeli chodzi o pracę. Poprzedni miesiąc był jednym z najbardziej intensywnych od bardzo dawna jeżeli chodzi o prywatne życie. Myślałem o tym codziennie, na blogowanie nie starczyło jednak czasu. I jest OK.

Miałbym wyrzuty sumienia, gdybym dla pisania bloga poświęcił czas spędzony z córką i przegapił choć jedno z nowych słówek, których się nauczyła i mogłem je sam usłyszeć, pochwalić i wyściskać mój mały-wielki skarb. Bo blogowanie i związany z tym styl życia ma mi docelowo dawać coraz więcej czasu na spędzanie z bliskimi – nie odwrotnie.

Nie przeginaj pan, panie Tomku…

Jak widzisz niezły i skuteczny schemat sobie wypracowałem. Nie ma jednak róży bez kolców, bo ani ja ani nikt stąpający po tym ziemskim padole nie jest ideałem. I chyba najlepszą osobą do weryfikacji moich założeń jest moja żona Alicja.

Pewne schematy myślenia mogą na tyle mocno wkraść się między cztery ściany, że biedna Ala nie raz musi wykazać się gigantyczną dawką wyrozumiałości, aby nie udusić swojego męża siedzącego przy komputerze w imię realizacji – owszem ważnych – dalekosiężnych planów, kiedy przy okazji mózgownica nie rejestruje bałaganu w kuchni i śmieci do wyniesienia.

Przez jakiś czas skutecznie się kamuflowałem nazywając siebie samego bałaganiarzem, ktoś kiedyś powiedział, że chodzę z głową w chmurach, a ja przecież myślę o opanowaniu wszechświata 😉

Twoja motywacja

Ten artykuł zapewne nie odpowiedział wprost na postawione przez Ciebie pytanie „Jak skutecznie się zmotywować do zrobienia X”. Myślę jednak, że będzie dobrym pierwszym krokiem do samodzielnego znalezienia odpowiedzi, a może do ciągłego zadawania pytań i znajdowania coraz to nowych odpowiedzi. Ważne, by przybliżało nas to do upragnionego celu, czymkolwiek by on nie był.

Co jest dla mnie najważniejsze? Co jest ważne dziś wieczorem? Co jest ważne jutro? A za tydzień? Za rok? Za pięć lat? Na emeryturze? Czy postanowienie przebiegnięcia maratonu poczyniłem na pokaz? Czy to, co zrobię dziś wieczorem, może mieć wpływ na to, co bardzo pragnę osiągnąć w przyszłości?

Jeżeli nie masz motywacji do zrobienia czegoś, co wydaje się bardzo ważne, to chyba warto odpowiedzieć sobie na kilka pytań. I koniec końców zaakceptować to co masz, albo poszukać motywacji nie wprost, stawiając codzienne, drobne zdarzenia i decyzje w obliczu większego, i oddalonego w czasie celu.

Ten wpis jest 2 częścią cyklu, w którym opisuję najważniejsze aspekty mojej pracy nad sobą i dążenia do „życia w równowadze”:

  1. Bullshit zwany rozwojem osobistym
  2. Moja i twoja motywacja

Komentarze: 2

  1. Podoba mi się ta perspektywa – żeby na każdą decyzję spojrzeć w perspektywie długofalowej, zastanowić się nie tylko nad bieżącą korzyścią, ale i nad przyszłymi zyskami. Może uda mi się coś zmienić 😉

    1. Najfajniejsze jest to, że tych pytań nie trzeba zadawać jakoś bardzo często, bo jak już coś samemu ze sobą ustalisz i wyjdzie to na dobre, to przerodzi się to w dobry nawyk 🙂

Komentarze są wyłaczone.